Jolanta Borek-Unikowska
Jolanta

Urodziła się w 1948 roku w Nowogardzie na Pomorzu. Choruje na postępujący zanik mięśni. Interesuje się literaturą i sztuką. Ulubione tematy to piękne dziewczyny i martwa natura malowane olejem. Pracuje społecznie. Jest wiceprezesem "Fundacji Pomocy Chorym na zanik Mięśni". Mieszka wraz z synem w Szczecinie. Z Wydawnictwem "Amun" współpracuje od 1995 roku.

"Moje prace to jest przede wszystkim radość, pogoda ducha, piękno świata, piękno ludzi. Nie pokazuję rzeczy smutnych, uszkodzonych. To nic, że jestem osobą niepełnosprawną. Świat jest piękny. Maluję zgrabne, długonogie dziewczyny. Uważam, że w życiu dość jest rzeczy brzydkich, smutnych, szarych i ja nie chcę tego malować. Ludziom trzeba nieść radość. Jednak muszę przyznać, że moje pierwsze obrazy zdominowało czarne tło. Używałam bardzo dużo czarnej farby. To było jednak tylko kilka obrazów. Później stawały się coraz jaśniejsze, coraz weselsze... Przestałam bać się kolorów".

"Zawsze marzyłam o malowaniu. Nie maluję długo, ale to był taki wybuch, który zmienił moje życie. Uratował mnie przed zapaścią, nicością. W postępującej chorobie przychodzi taki moment, kiedy już wydaje się, że człowiek osiąga dno, i nie wiadomo co dalej".

"Mówi się, że trzeba mieć odwagę, żeby przestać żyć. Myślę że trzeba też mieć odwagę żeby dalej żyć. Znalazła się osoba, która powiedziała: "Jeżeli tylko chcesz, to jest to najważniejsze..." Ten człowiek przywrócił mi wiarę w siebie. Był to poznański artysta plastyk Andrzej Grzelachowski, pseudonim "Aga" -wielki przyjaciel osób niepełnosprawnych. Kiedyś zaprosił mnie na plener w Wągrowcu. Wtedy okazało się, że mogę i potrafię malować".

"Strach przed ludzkimi spojrzeniami pełnymi współczucia i litości zamknął mnie na 12 lat. Choroba postępowała, a ja nie chciałam usiąść na wózku inwalidzkim. To malowanie właśnie pomogło mi zaakceptować siebie taką, jaka jestem. Zrozumiałam, że świat jest tak samo piękny, czy ogląda się go chodząc, czy jeżdżąc na wózku. Tylko od nas zależy, czy potrafimy się nim cieszyć".

"Czasami przeprowadzają ze mną wywiady bardzo smutne i tragiczne. Ja taka nie jestem i nie chcę, żeby ktoś czytając wywiad ze mną litował się, bo naprawdę nie ma nad czym. Uczucie litości jest dla mnie najgorsze. Ja jestem osobą - wbrew pozorom i temu, co widać - szczęśliwą. Radość tworzenia jest dla mnie najlepszym lekarstwem na życie. Daje mi siłę, by pogodnie znosić to, czego zmienić nie mogę i cieszyć się tym, co każdy dzień mi ofiaruje".

"W tej chwili mam dwa światy - ten realny i ten świat marzeń. Granica między nimi zaciera się, bo obydwa są pogodne. Kiedyś moim największym marzeniem było pojechać do Afryki - teraz, żebym zawsze mogła malować".